Rodzina Schmidtów

Na pograniczu Mszany Dolnej i Kasinki Malej znajdował się dom, sklep i duży drewniany pensjonat zwany Schmidtówką, od nazwiska właścicieli, rodziny Schmidtów. Było to na tyle rozpoznawalne miejsce, że do dziś mieszkańcy na most oraz przystanek znajdujący się w pobliżu mówią „u Schmidta”, choć ani po budynkach, ani właścicielach nie ma już śladu. Arie Schmidt był ostatnim przewodniczącym Gminy Żydowskiej, wybranym na to stanowisko po śmierci Dawida Langsama – Niemcy zabijali po kolei kilku wojennych szefów Judenratu. To właśnie on 15.06.1942 r. musiał na rozkaz władz okupacyjnych sporządzić listę wszystkich mieszkających w tym czasie na terenie Mszany Dolnej Żydów, która niespełna 2 miesiące później posłużyła katom do metodycznego mordowania ludności żydowskiej na Pańskim. Kopia tej listy pomaga nam dziś w weryfikowaniu nazwisk zamordowanych/ocalonych/zabitych w innych miejscach; czasem jest jedynym śladem istnienia Ofiar.

Urodzony w 1895 r. Arie/Henryk Schmidt mieszkał z matką, zwaną przez okolicznych „starą Schmidtką”, 4 lata młodszą żoną Esterą/Heleną i dwoma synami: ur. w 1930 r. Chaimem, nazywanym Hamkiem i trzy lata młodszym Salomonem zwanym Salkiem. Starszy brat Ariego, Ascher/Dolek, mieszkał z rodziną w Kasince Małej, przy kapliczce, miał niewielki sklep. Urodzony w 1881 r. Ascher miał 4 lata młodszą żonę, Elkę i córkę Rywkę, ur. w 1929 r., podobno bardzo piękną.

Arie miał także siostry, dwie z nich miały wyjechać do USA przed wojną; trzecia, Rywka była żoną Urysia z Rynku. Na liście Żydów zamieszkujących Mszanę jest jeszcze 3 lata młodszy od Ariego,  Wolf Schmidt. Czy byli spokrewnieni? Wiek mógłby wskazywać np. kuzyna, być może zatem był bratem stryjecznym Ariego? Żona Wolfa, Gizela, była jego równolatką. Mieli dwóch synów: ur. w 1928 r. Izaaka Marcusa i 3 lata młodszego Josefa. Mamy problem, czy Wolfa możemy utożsamić z Adolfem Schmidtem, pełniącym w gminie żydowskiej funkcję sekretarza podczas okupacji. Wydaje się, że bliżej Adolfowi do Dolka, kłopot w tym, że na jednym z dokumentów z czasu okupacji podpisani są zarówno Archer, jak i Adolf Schmidtowie, musiały to zatem być 2 różne osoby, zaś co do Ariego wiemy, że posługiwał się polskim imieniem Henryk. Żydzi w dużej części, także w Mszanie,  nosili po 2 imiona: „żydowskie” i „polskie”, np. Mosze/Maurycy, Abraham/Roman. Jakkolwiek było, wszyscy Schmidtowie wraz z rodzinami, zostali zamordowani w Mszanie Dolnej. Arie i Ascher w Judenracie, mały Chaim w budynku sądu, pozostali na Pańskim. „Starej Schmidtki” nie ma na liście ofiar – najprawdopodobniej znaczy to, że w dniu sporządzenia listy, 15.06.1942 r. już nie żyła. Schmidtowie podczas okupacji musieli mieszkać razem – na liście przydziału macy na święto Pesach w 1940 r. figurują wspólnie, mając stosunkowo sporą jej ilość, 10 kg - ewidentnie na 3 rodziny. O Ariem wiemy jeszcze, że był ranny podczas I wojny światowej – jak wielu galicyjskich obywateli, wcielony do armii austriackiej.

Tak wspomina mieszkańców „Schmidtówki” ich sąsiad i kolega Hamka i Salka, Stanisław Łabuz: „Przy osiedlu Wójty w Mszanie Dolnej, w samym trójkącie skręcając z mostu, z ulicy Krakowskiej, do 3. września 1393 r. były zabudowania stare i nowe (widoczne na zdjęciu). Właścicielami tych zabudowań była rodzina Szmidtów: Henryka i Heleny, oraz matki Henryka, potocznie nazywanej przez sąsiadów z osiedla Wójty, Starą Szmidtką.  Ojca Henryka, a męża Starej Szmidtki już nie pamiętam, rodzina ta miała 5 potomstwa,  a to ze strony Starej Szmidtki byli: Henryk, Dolek, Rywka żona Urysia mieszkającego w Mszanie w Rynku. Dolek mieszkał w Kasince Małej, zaraz pod kapliczką. Henryk mieszkał z matką i były jeszcze dwie panny, które wyjechały do Ameryki za chlebem i nigdy nie wróciły. Henryk był żonaty z Helcią, wysoką jak na Żydówkę, i tak we 3 prowadzili interes, a to: sklep spożywczy, skup papierówki i dłużycy od prywatnych właścicieli okolicznych lasów. Zaraz za mostem, jadąc w stronę Krakowa, po lewej stronie (dziś stoją tam dwa nowe domy), był duży skład drzewa, tak papierówki, jak i dłużycy. Henryk zatrudniał ponad 20 robotników, przerabiając dłużycę na papierówkę, strugając metry () a ośnikami stawiając odpowiednie stosy. Białe metraki wozili na wagony, i szły dalej do przeróbki. Do starych zabudowań w latach 30-tych dobudowano nowy pensjonat, który w okresie letnim tętnił życiem. Była jadłodajnia i w sezonie prowadzono stołówkę. Turystów było masę ze względu na płynącą w pobliżu Mszankę, mającą w tamtych czasach kryształową wodę. Dużą przygodą lub nieszczęściem była  ogromna powódź w 1934  roku, która spławiła dużą część materiału unosząc do rzeki Raby”. Opisom pana Stanisława zawdzięczamy jedyne świadectwo istnienia na naszym terenie mezuz – nie potrafił ich prawidłowo nazwać, podobnie jak tałesów – szali modlitewnych, pisząc o nich „białe szmaty”, także przestrzegania zasad koszerności czy obchodów święta Kuczek - to niezwykle cenne dla nas relacje: „We drzwiach w starym budynku, w odrzwiach było wmontowane małe kółeczko z miękkim materiałem i każdy Żyd wchodząc do kuchni przykładał palec do tego kółeczka i całował”.

„Co sobotę na sali jadalnej schodzili się mężczyźni, nakładając na głowę białe szmaty i przypinając na głowie sznurkiem 10 przykazań Bożych; była to tabliczka drewniana oznaczona cyframi od 1 do 10. Modlono się wspólnie, ale sami mężczyźni. Mimo, ze mieli swój „kościół” w Mszanie (Bóżnica w Rynku), to co soboty wczasowicze u Schmidta odprawiali te modły w sali jadalnej”. „Stara Schmidtowa często asystowała w kuchni sprawdzając właściwy podział na mięsny i mleczny nakryć stołowych jak widelce, łyżki, noże, które podawani gościom w sali jadalnej. W razie stwierdzenia niewłaściwego użycia nakrycia mięsnego do mlecznych potraw, likwidowała te przedmioty. Jej synowa mniej przestrzegała ich obyczajów – tylko kury do spożycia musiały być uśmiercane w rzeźni w Mszanie przez ich rzeźnika – sam nosiłem kilka razy do rzeźni nad rzeczką Słomką w Mszanie (…) Raz pamiętam,  jak była u mojej matki Helena z synami Hamkiem i Salkiem, bo było blisko, i matka moja poczęstowała chłopaków kiełbasą, było to dla nich cudowne jedzenie z najlepszym smakiem. Matka chłopaków pozwoliła im zjeść tę kiełbasę, ale aby ani mru-mru nie opowiedzieli o tym swojej babce, to jest starej Schmidtce, bo byłaby wielka awantura gdyż Żydzi nie uznawali wieprzowiny”

"W okresie jesiennym na pewien okres budowali małą szopkę przy drodze, zadaszoną gałęziami świerkowymi i tak odbywały się modły zwane kuczkami, ale w pojedynkę lub 2 osoby, bo więcej do tej budki nie weszło. Była ona nieraz obrzucana kamieniami przez nas katolików jako młodych chuliganów"

To w zasadzie jedyne zachowane opisy żydowskich zwyczajów praktykowanych w Mszanie, widziane okiem chłopca z sąsiedztwa. Także i on, obok „zwyczajnego dokuczania”, jak wspomniane obrzucanie kamieniami szałasu na święto Kuczek, czy szkolne psoty („gdy mocno dokuczaliśmy mu jako Żydkowi, klękał na jedno kolano i odmawiał nasze Ojcze nasz, umiał całe na pamięć”, „w szkole jak pamiętam, chcąc dokuczyć Żydkom, powtarzaliśmy: Żydzie, szykuj śledzie, bo Hitler jedzie”, nie zdając sobie sprawy, że za parę lat to nastąpiło i było tragedią dla ludności żydowskiej”) ) opisał antyżydowskie zachowania w naszym mieście: „zapamiętałem też wrogów do handlujących Żydów, a byli nimi tak zwani Narodowcy, którzy często na tych jarmarkach wykrzykiwali: Nie kupuj u Żyda! I jeszcze inne wrogie hasła, często napastujące Żydów w różny sposób, utrudniając im legalny handel”

Pokrótce przypomnijmy jeszcze pozostałe osoby z rodziny Schmidtów, o których we wspomnieniach pana Stanisława są jakikolwiek informacje. „Dolek Schmidt mieszkał w Kasince, zaraz przy kapliczce. Utrzymywał się z handlu prowadząc mały sklep, nosił dużą brodę. Miał jedną córkę, bardzo urodziwą, która uczęszczała do szkoły podstawowej w Mszanie Dolnej chodząc ze mną do jednej klasy, bo szkoła prowadziła klasy łączone, dziewczęta i chłopcy uczyli się razem”.

„Uryś, zięć starej Szmidtki miał syna Jankiela, miał on trudności w mowie, zaś ojciec Uryś trudnił się handlem obwoźnym: skupywał, a raczej wymieniał zużyte szmaty na igły, agrafki, naparstki, nożyczki i inne. Syn jego Jankiel w 1939 r. nie wrócił z ucieczki do Mszany, zaś rodzice wrócili. Nieznany mi jest los jego zaginięcia. Oni mieszkali w Rynku w Mszanie, jego żona, córka Schmidtki to była Rywka”.

„W roku 1936 lub 1937, w porozumieniu moich rodziców z rodziną Schmidtów, zostałem oddelegowany do pasienia krowy. Krowa była dużej budowy, rasy czerwonej, ale miała skłonności do atakowania ludzi obcych, toteż za karę przypinano jej głowę do jednej nogi, aby miała mniej swobody i ja jako 12-letni chłopak miałem pierwsze wakacje u obcych ludzi i miałem okazję zobaczyć zwyczaje i obyczaje inne niż w rodzinnym domu. (…) Pasąc tę krowę, zawsze mi młoda Schmidtowa przyniosła 2. śniadanie i podwieczorek; była to przeważnie kanapka i kawa, byłem bardzo zadowolony. Stara Schmidtka krową się nie interesowała, pilnowała sklepu, zaś synowa uprawiała warzywa, mieli grządki przed domem w kierunku Malca-Kasinki Małej”. „Szmidt Henryk z Heleną mieli dwóch synów o imieniu Hamek i Salek. Hamek był ode mnie młodszy 2 lub 3 lata, toteż kolegował się ze mną przebywając ze mną przy pasieniu tej krowy. Nic im nie brakowało, nie zapomnę, jak stara Szmidka, babcia Salka, poczęstowała swego wnuka paskiem po tyłku za to, że nie chciał jeść ciasta, leguminy. Siedział na środku kuchni i się maślił, a nie jadł. Zaś jak odwiedzaliśmy moją matkę, to bardzo mu smakowały postne potrawy”. Staś z Hamkiem popalali papierosy „podwędzone” przez Hamka babce ze sklepu i szaleli na hulajnodze: „Kiedy skończyły się wakacje, odszedłem od Schmidtów, ale z Hamkiem utrzymywałem kontakty, a szczególnie spotykaliśmy się na moście i ćwiczyliśmy jazdę na hulajnodze, którą zrobił nam Franek od Sawaty. A że nowo zbudowany most po powodzi miał drewnianą nawierzchnię, to dobrze nam się na nim trenowało, i tak to leciało. Dziś już nie pamiętam, kiedy się widziałem ostatni raz z chłopakami, zaś ostatni raz widziałem Schmidta Henryka w dniu 2. września 1939 r., gdy wiwatowaliśmy dla żołnierzy polskich wycofujących się na Kraków, przejeżdżających przez most i bardzo aktywny w hasłach był Schmidt”. Schmidtowie przed zbliżającym się frontem uciekli furmanką z jakąś inną rodziną  (…) gdy wracali po tygodniu ucieczki, zobaczyli zgliszcza swojego życiowego dorobku. Szmidt Henryk poszedł do stosów papierówki i tam szukał ukrytych przed opuszczeniem ojcowizny przedmiotów, a następnie udał się z rodziną do Mszany. Kiedy założyli getto w Mszanie, Szmidt był sołtysem w tym getcie”. „Gehennę w Gronoszowej przeżył, bo późną jesienią 1942 r. przesłał przez drugiego Żyda, który przyjechał do kamieniołomu po kamienie samochodem ciężarowym, Józefowi Łabuz od Swoków pozdrowienia dla całego osiedla Wójty”. Widocznie zatem Arie/Henryk Schmidt znalazł się w grupie mężczyzn pozostawionych do pracy – zamordowano go później, w budynku gminy, co zostało zaznaczone na liście pomordowanych. Pan Stanisław wspomina także o historii zastrzelenia syna Ariego, Chaima: „rozmawiając na ten temat z Jadwigą Stożek, z domu Łabuz z os.Wójty, moją koleżanką, twierdzi ona, że jeden z synów Szmidta został zastrzelony w Mszanie na Rynku, po masakrze w Gronoszowej w kilka dni, czy zaraz na drugi dzień i że bardzo płakał i prosił Niemca, aby go uwolnił od śmierci”. Ta wersja znajduje potwierdzenie także na powyższej liście, gdzie przy nazwisku Chaima Schmidta (Hamka) istnieje adnotacja: Zastrzelony 20.08.1942 r. w sądzie”. Budynek sądu znajduje się nieopodal Rynku. Dlaczego chłopiec żył jeszcze dzień po zbiorowej egzekucji? Czy próbował – on sam, czy ojciec – ukryć się gdzieś, lecz został wydany lub znaleziony?

Wszystkie cytowane fragmenty wspomnień pochodzą z relacji Stanisława Łabuza, która dotarła do nas za pośrednictwem pani Jadwigi Stożek – jej także dziękujemy za fotografie i pocztówki ze „Szmidówką”.